poniedziałek, 15 czerwca 2015
Jak wziąć ślub i nie zwariować
Jak większość małych dziewczynek, ja również miałam wymarzoną suknię ślubną. Opowiedziałam kiedyś nawet o niej mamie. Pamiętam jak na chwilę zaniemówiła. Nie dostrzegłam na jej twarzy konsternacji, którą pewnie bardzo chciała przede mną ukryć. Powiedziała tylko: "dorośniesz to Ci się zmieni..." cokolwiek miało by to znaczyć.
Nie wiedziałam wtedy, że sukienka moich marzeń jest totalnym przeciwieństwem obowiązujących trendów ślubnych.
Po latach, gdy przyjęłam oświadczyny mojego ukochanego, i gdy jako tako doszłam do siebie po tym wydarzeniu (to była niespodzianka), zaczęłam ustalać z nim szczegóły zbliżającego się wielkiego dnia. Kiedy już zaczęliśmy omawiać "ramy budżetowe", westchnęłam na chwilę, i bardzo niepewnie, trzy razy wycofując rozpoczęte już zdanie, opowiedziałam mu w końcu o ślubie moich marzeń. Przez te wszystkie lata naoglądałam się już różnych ceremonii, i pomimo pojawiania się coraz to w prasie artykułów o "ekologicznych alternatywach", wiedziałam, że mój pomysł z dzieciństwa jest co najmniej wywrotowy. Tak więc opowiedziałam mu z zamkniętymi oczami, o tym jak w słoneczny dzień idę do ołtarza w prostej białej sukience z bukiecikiem konwalii w dłoniach. Otworzyłam oczy i zobaczyłam jak na jego twarzy maluje się na przemian wzruszenie i radość. Nie przypuszczałam, że się zgodzi. Był zachwycony.
Mój mąż nie jest minimalistą, lecz tak jak ja jest katolikiem. Śluby widywał najczęściej na starówce, gdzie pobierali się najbogatsi warszawiacy. Standardowo była to para między 30-ym a 40-ym rokiem życia (lub starsza) a panna młoda nie raz miewała na sobie konstrukcje, które gdyby nie okoliczności, pewnie nie zostałyby rozpoznane jako suknie ślubne. Patrząc na ten cały przepych i awangardę nie mógł oprzeć się wrażeniu, że w tym wszystkim wcale nie chodzi o wyznanie miłości na całe życie, a już najtrudniej było zrozumieć co Ci ludzie w ogóle robią w kościele...
Każdy, kto kocha z wzajemnością, chce obiecać tej drugiej osobie, że będzie z nią do końca życia. Nie umiem wytłumaczyć tego mechanizmu. To nie jest kwestia religii czy kultury. Po prostu w absolutnie każdym udanym związku pojawia się wreszcie ta potrzeba. To dlaczego w takim razie tyle osób czeka ze ślubem?
"Nie stać nas na ślub" -to najczęściej podawana odpowiedź. Gdy wchodzimy w szczegóły okazuje się jednak, że nie chodzi wcale o brak pieniędzy na obowiązkową opłatę w urzędzie stanu cywilnego. Chodzi o wielką bezę, imprezę dla całej rodziny, itd...
Ja wiem, że są to często marzenia pielęgnowane od lat, i że ślub bierze się tylko raz w życiu, ale gdy już weźmiemy parę głębszych oddechów i spożyjmy na sprawę z boku, warto zadać sobie pytanie o hierarchię wartości. Czy naprawdę chcę czekać 10 lat z wyznaniem mojemu ukochanemu miłości na całe życie, tylko po to, by było mnie wreszcie stać na wszystko o czym w tych okolicznościach marzę?
Oczekiwania społeczne to też inna kwestia.
Gdy przypomniałam mamie moją suknię marzeń i oświadczyłam, że w niej pójdę do ołtarza, nie przyjęła tego już tak łatwo. Do tego doszedł brak samochodu (do parafii mamy przecież 5 minut piechotą), brak kamerzysty i fotografa (zawsze gotuje się we mnie gdy widzę jak bezceremonialnie biegają po kościele) brak organisty (śpiewali nam nasi znajomi z chóru), brak złotych obrączek (obojgu nam bardziej podobają się srebrne), i cała masa rzeczy o których nie wiem, że zrobiłam inaczej niż trzeba... Prawda jest taka, że żeby wpasować się w średnią statystyczną to pewnie powinniśmy się już dawno rozwieźć ;)
Miało być prosto i kameralnie. I wiecie co? Wielu naszych gości bardzo nam dziękowało, bo pierwszy raz widzieli ślub który był świadectwem miłości. Mówię tu szczególnie o naszych niewierzących znajomych, którym okazje tego typu kojarzą się już wyłącznie z hipokryzją. Jeszcze dla innych byliśmy inspiracją, dzięki czemu, rok później sami odważyli się na uroczystość ich marzeń.
Dla nas ceremonia miała wymiar podwójny, gdyż jesteśmy wierzący, i odbyła się w kościele. Co jeśli jednak macie inne przekonania? Czy warto jest na siłę pakować się do świątyni religii, która nie jest Wam bliska?
Ja nie widzę w tym najmniejszego sensu. Przecież można spotkać się w ogrodzie, na plaży, lub innym pięknym miejscu. A co z kwestią formalną? Czy naprawdę dokument, który można rozwiązać rozwodem, jest Wam do czegoś potrzebny? Jeśli tak, to po ceremonii można przecież pójść w cztery osoby do urzędu i podpisać to co trzeba. Każdy, kto uczestniczył w ślubie cywilnym wie jednak, że ciężko doszukać się tam romantyzmu, szczególnie słuchając tej przysięgi. Prawda jest jednak taka, że w dzisiejszych czasach zobowiązuje Was jedynie dane sobie słowo...
A wesele, czy koniecznie musi być imprezą na 200 osób obejmującą wszystkie ciocie, których wcześniej na oczy nie widzieliśmy? Kiedyś z zachwytem przeczytałam relację ze ślubu w nowej Zelandii, w którym uczestniczyła autorka bloga Juicy & Sweet. Uroczystość odbyła się w lesie a po niej goście rozłożyli na trawie przywiezione z domu koce, wyjęli z samochodów zrobione w domu kanapki i napili się przyniesionego z domu trunku. Państwo młodzi zapewnili prażone migdały, kilka rodzajów pokrojonych w plasterki serów- były też i owoce! Goście popiekli też różne ciasta i wspaniałomyślnie ustawili je na piknikowym bufecie, by podzielić się z innymi.
Czyli nie trzeba rozbijać banku, goście mają z głowy prezenty i ogarniają logistykę, a całe przyjęcie jest pozbawione zbytniego patosu i nastawione na radosne świętowanie na luzie. Da się?
Subskrybuj:
Komentarze do posta
(
Atom
)
wziąć nie wziąść:))
OdpowiedzUsuńDzięki -już poprawiłam...
OdpowiedzUsuńŚluby plenerowe są super, jednak nie do osiągnięcia w Polsce. Nie wiem dokładnie jak to działa i dlaczego, jednak biskup nie wyraził zgody na udzielanie sakramentu poza kościołem (wiem, bo pytałam). Przynajmniej tak jest w mojej diecezji, może gdzieś indziej jest inaczej :)
OdpowiedzUsuńMy wzięliśmy ślub w małym białym "minimalistycznym" kościółku, bo tak chcieliśmy. O uroczystości w plenerze napisałam w kontekście osób, które nie są wierzące, ale prawda jest taka, że nawet o ślub cywilny nie jest łatwo w tym wariancie. Szczerze? Myślę, że u jakiegoś znajomego księdza, który Was zna, i wie że nie zależy Wam tylko na "imprezce" ale na celebracji religijnej, dało by się tą opcję przepchnąć... Ja przykładowo odnowienie przyrzeczeń planuję już w ogrodzie.
OdpowiedzUsuńNosiłam się z postem na podobny temat (z serii moich postów "Blondynka i....[tym razem będzie Blondynka wychodzi za mąż"] kiedy weszłam na Twój post, który na pewno podam jako przykład i podlinkuję :-)
OdpowiedzUsuńDużo by pisać- też nie miałam "bezy" a mój mąż krawata - miałam sukienkę z second-handu, a najdroższe w całym przedsięwzięciu były buty (80 zł) :-D Jaki charakter, taki ślub :-D
W każdym razie zapraszam do zerkania wkrótce na mój Motyw Kobiety bo na pewno opiszę nasz ślub :)
Co do ślubów plenerowych- oczywiście też mieliśmy to w planie(las), ale z polską pogodą- za dużo zachodu.W Grecji bym się nie wahała. Teraz weszło nowe prawo, więc właśnie od prawnej strony to nie problem- urzędnik może udzielić ślubu wszędzie.
U mnie koszt butów wyniósł połowę całego ubioru ;) To jednak podstawa, żeby po godzinie nie szukać wzrokiem najbliższego krzesła... Zazdroszczę Ci umiejętności kupowania w second handach -ja w zwykłym sklepie często nic nie znajduję :/ Swoją sukienkę musiałam uszyć, a przymiarki zajmują jednak sporo czasu...
UsuńCiekawa jestem jak uporałaś się z uporem bliskich, co do tradycyjnego ślubu?
Wkrótce o tym wszystkim napiszę :) Jednak podoba mi się każde awangardowe podejście do spraw ślubu.
UsuńNo, w końcu jest. Zapraszam :)
OdpowiedzUsuńPlan był prosty: Żadnego wesela, jedynie toast z najbliższymi, pod gwiazdami. Wszystko ma być na zielono i brązowo – mój ulubiony symbol jedności z przyrodą. A tymczasem…. http://motyw-kobiety.miejsce-akcji.pl/2015/08/30/blondynka-wychodzi-za-maz/